poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Nowy Jork







Nowy Jork. Rap w słuchawkach, aparat w ręku, adrenalina, jest dobrze. Głęboki oddech. Do płuc wciągam jedyny w swym rodzaju smród metropolii. Nigdzie indziej nie czuć tak specyficznej woni. Żadne inne miasto nie ma takiego klimatu. Nowy Jork. Nie ma półśrodków. Albo kochasz to miasto i pozwolisz mu się wciągnąć w swe wiry, ale odrzucasz i nigdy więcej nie chcesz tu wracać.
Nogami. Lubię zwiedzać na piechotę. Mam wrażenie, że przeżywam deja vu. Ponad 15 lat minęło od mojego pobytu w tym mieście. Szmat czasu. To był dobry okres. Pomieszkiwałem wówczas trochę na Ridgewood i trochę na Yonkers. Na swój pobyt i utrzymanie zarabiałem pracą przy remontach apartamentów i biurowców. W dni wolne katowałem się pieszymi podróżami po tym mieście, wiedząc, że mój pobyt będzie ograniczony czasowo. Harlem, Little Italy, Tribeca czy Soho to ulubione miejsca. Po dziś dzień z wielkim sentymentem wspominam nocne balangi na Bedford Ave. Nowy Jork. To miasto magnetycznie przyciąga.
Włócząc się nowojorskimi ulicami czuję się trochę jak Holden Caulfield, bohater powieści J.D. Salingera Buszujący w zbożu". To jedna z moich ulubionych książek z młodszych lat. Według mnie głównym wątkiem powieści jest konflikt pomiędzy światem dorosłych a światem dzieci. Nadal uważam, że dzieciństwo to okres w życiu człowieka, w którym rządzi autentyczność i naturalizm, a świat dorosłych jest światem pełnym pozorów, gdzie większość z nas gra lub udaje zamiast być sobą. Tłem powieści są nowojorskie ulice, którymi włóczy się Holden, główny bohater książki Salingera. Kto nie czytał Buszującego w zbożu", temu zdecydowanie polecam. Saluto.