czwartek, 12 maja 2011

Oddajcie mumie faraonów

Kilka dekad po upadku kolonializmu w dawnych koloniach wciąż żywe są antyzachodnie urazy. Nie trudno to zrozumieć. Rządy potęg kolonialnych Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii, Belgii, Niemiec czy Holandii popełniały w podbitych krajach niezaprzeczalne zbrodnie. Ludobójstwo, niewolnictwo, ksenofobia czy dyskryminacja rasowa to krzywdy, których nie sposób wymazać z pamięci. Przed kolonialne porządki w Afryce, obu Amerykach czy Azji, także dalekie były od sprawiedliwych, jednak krzywda wyrządzona przez kolonizatora, przybysza, przez obcego", taka krzywda boli bardziej. Przede wszystkim dlatego, że stosunkowo łatwo wskazać winnego. W rachunkach doznanych krzywd i upokorzeń jest jeszcze jedna zbrodnia. To kradzież bezcennych starożytnych dzieł sztuki i mających sakralną wartość mumii przodków. Jako dowód na popełnienie tej zbrodni byłe kolonie wskazują eksponaty w zbiorach muzeów w krajach Zachodu. I żądają zwrotu. Zbiory w muzeach w krajach Zachodu powiększały się o nowe eksponaty w czasach kolonializmu. Zasoby muzealne rosły jak na drożdżach. Trafiały tu całe skrzynie zabytków pozostałych po cywilizacjach Egiptu, Mezopotamii, Persji, Grecji czy przedkolumbijskiej Ameryki. Większość tych zabytków została zagrabiona, część przemycona, śladowe ilości wywożono za zgodą skorumpowanych miejscowych władz. Obecnie są przedmiotem sporu na arenie międzynarodowej. W zeszłym miesiącu na odważny krok zdecydowały się francuskie władze. Na mocy specjalnej ustawy Francuzi oddali Maorysom zmumifikowane i wytatuowane w tradycyjne wzory głowy maoryskich wojowników, które mają sakralną wartość dla rdzennych mieszkańców dzisiejszej Nowej Zelandii. Maoryska nazwa głów to Toi Moko. Toi Moko przywozili do Europy w XIX wieku europejscy podróżnicy i kupcy z kampanii handlowych, wymieniając je na broń, amunicję czy żywność. Za francuskim przykładem poszły muzea w Szwecji i Norwegii. Wspomniana ustawa jest istotna w debacie na temat etycznej strony muzealnych ekspozycji, szczególnie przechowywania szczątków ludzkich, które trafiły do muzeów w bezprawny sposób. Czy po maoryskich głowach przyjdzie kolej na zwrot egipskich mumii? Zahi Hawass, archeolog i minister ds. zabytków Egiptu, zwany Indianą Jonesem, zapewne skwapliwie wykorzysta to jako argument w negocjacjach. Zahi Hawass jest kontrowersyjną postacią. Jego przeciwnicy twierdzą, że ego archeologa jest większe aniżeli egipskie piramidy. Jednak trudno odmówić mu sukcesów. To on odzyskał tysiące bezcennych starożytnych dzieł sztuki i odkrył prawdziwą przyczynę śmierci faraona Tutanchamona. W grudniu 2010 roku nowojorskie Metropolitan Museum of Art zwróciło Egiptowi 19 drogocennych przedmiotów, dzieł rzemiosła artystycznego o szacunkowej wartości 200 milionów dolarów. Za tym wszystkim stał Zahi Hawass. Jak tego dokonał? Pół roku wcześniej osobiście oprowadzał po egipskich piramidach amerykańskiego prezydenta Baracka Obamę. Co było przedmiotem rozmowy? Zapewne historia Egiptu i zagrabione mienie. Na krótko przed wybuchem rewolucji w Egipcie, która odsunęła od władzy Hosni Mubaraka, egipski archeolog Zahi Hawass wysunął żądania zwrotu dzieł sztuki od londyńskiego British Museum, które przetrzymuje największą ilość egipskich antyków, w tym słynny Kamień z Rosetty. Kamień z Rosetty to kamienna płyta, na której wyryty został tekst dwujęzyczny, po egipsku pismem hieroglificznym oraz po grecku. Kamienna płyta jest dla Egipcjan jednym z najważniejszych symbolii ich kultury. To dzięki kamiennej płycie odczytano hieroglify. Kamień odkryty został w egipskim porcie Rosette w lipcu 1799 roku przez francuskiego kapitana Pierre'a Francis Boucharda w trakcie wyprawy Napoleona Bonapartego do Egiptu. Początkowo znalazł się w zbiorach Instytutu Francuskiego. Po przegranej Napoleona z Brytyjczykami, na mocy traktatu pokojowego z Aleksandrii z 1801 roku Kamień z Rosetty przejęty został przez brytyjskie wojska i przekazany British Museum w Londynie. O wyprawie Bonapartego warto poczytać w książce Napoleon w Egipcie" Paula Stratherna. Tak jak londyńskie British Museum nie chce oddać kamiennej płyty z hieroglifami, tak berlińskie Pergamonmuseum nie kwapi się ze zwrotem syryjskich posągów grobowych odnalezionych w Tell Halaf w 1899 roku przez niemieckiego archeologa amatora Maxa von Oppenheima na terenie dzisiejszej Syrii. O ile Zahi Hawass jedynie pozuje na Indianę Jonesa, o tyle biografia barona Maxa von Oppenheima to materiał na film przygodowy. Oppenheim, niemiecki bogacz, szpieg, archeolog amator i miłośnik Orientu odkrył na syryjskiej ziemi skarby, sprowadził je do Berlina, zrobił z nich maszynkę do robienia pieniędzy, a następnie wszystko utracił w trakcie II wojny światowej. Obecnie posągi grobowe odnalezione w Tell Halaf są przedmiotem dyplomatycznego sporu pomiędzy Niemcami a Syrią. Odkrycie syryjskich monumentów przez barona nie było wynikiem archeologicznej pracy, lecz szpiegowskiej gry, którą prowadził jako emisariusz ostatniego niemieckiego cesarza Wilhelma II Hohenzollerna na Bliskim Wschodzie. W trakcie II wojny światowej, podczas bombardowania Berlina, syryjskie monumenty grobowe uległy zniszczeniu. W 2001 roku rozpoczęto prace nad odbudową rzeźb z Tell Halaf. Prace trwały 9 lat. Obecnie są atrakcją berlińskiego Pergamonmuseum. Od 2010 roku Syria domaga się od niemieckiego rządu zwrotu starożytnych dzieł sztuki. Negocjacje trwają. Wiele niepodległych dziś państw, niegdyś będących koloniami, planuje stworzyć wspólną deklarację z żądaniem zwrotu zagrabionych dzieł sztuki i mających sakralną wartość mumii przodków. W rachunkach dokonanych krzywd i upokorzeń dokonanych przez kolonializm jest wiele do wyrównania. Zwrot zagrabionego mienia może być krokiem w dobrym kierunku.