Powiada się, że jeden życiorys to materiał na jedną książkę. Jeśli tak, to życie Arthura Conan Doyle'a jest materiałem na kilka powieści. Awanturniczych, przygodowych, wojennych, a na końcu groteskowej i tragicznej komedii. Arthur Conan Doyle jest znany przede wszystkim jako twórca postaci Sherlocka Holmesa i jeden z pionierów powieści detektywistycznej. Ale to wszystko później. W 1880 roku młody Doyle jest biednym jak mysz kościelna studentem medycyny na uniwersytecie w szkockim Edynburgu. Uczy się dobrze, ma jednak opinię rozrabiaki. Bije się często i chętnie. W wolnych od nauki chwilach dorabia, gdzie może, by uskubać parę miedziaków. Pojawia się okazja, by wypłynąć w rejs wielorybnikiem. Okazja, która oferuje zarobek i przygodę. To wszystko, czego potrzebuje młody Doyle. Kapitan statku, 50-letni John Gray, to oschły rudy brodacz, który pod gruboskórnym sposobem bycia skrywa dobrą naturę. Wypływają pod koniec lutego 1880 roku, za cel obierając wody Morza Północnego. Już pierwszego dnia marynarze „próbują" młodego członka załogi. Bijatyka z bosmanem kończy się podbitym okiem i zawarciem nowej przyjaźni. Widok lodowatych wód północnych robi niemałe wrażenie na studencie medycyny. Polowanie zaczyna się od uboju fok. To łatwy łup. Załoga opuszcza statek i zabija foki wędrując w głąb lodowej pokrywy. Większe wrażenie robi na młodym studencie polowanie na wieloryby. Technika jest prosta, jednak walka z wielorybem to już nie przelewki. Najpierw należy trafić zwierze harpunem. Zraniony osobnik, walcząc z bólem, próbuje pozbyć się ostrza tkwiącego w ciele. Nurkuje i atakuje statek. Marynarze walczą, by zdobycz nie zerwała liny. Gdy wieloryb się zmęczy, wówczas podpłyną łodzie z załogą, która dobije upolowaną zdobycz. Dziś mało kto ma dobre zdanie o polowaniu na wieloryby, jednak pod koniec XIX wieku europejskie wielorybnictwo to ważna gałąź przemysłu, oferująca pracę i przygodę. Młody Doyle przez cały rejs, który trwa siedem miesięcy, robi notatki w swoim dzienniku. Gdy będzie opuszczał statek, w kajecie zanotuje, „że wszedł na pokład jako chłopiec, a na ląd zszedł jako mężczyzna". Pamiętniki z wypraw wielorybnikiem schowa w szufladzie na wiele lat. Ukończy medycynę, rozpocznie praktykę lekarską, ożeni się, ustatkuje. Jednak nie będzie potrafił usiedzieć na miejscu. Wyjeżdża do Południowej Afryki i jako korespondent z II wojny burskiej pisuje reportaże dla prasy. Wraca z mocnym postanowieniem zostania pisarzem. Pierwsze opowiadanie, „Studium w szkarłacie" szybko zyskuje popularność wśród czytelników. Stworzona przez Doyle'a postać detektywa Sherlocka Holmesa będzie dziełem jego życia, choć sam autor marzy, by zostać „poważnym pisarzem z poważaniem społeczeństwa". Zapewne sam Arthur Conan Doyle nie śmiał przepuszczać, że w kręgi poważnych pisarzy wprowadzą go, wiele lat po jego śmierci, pamiętniki z wypraw na wielorybniku. „Dangerous Work: Diary of an Arctic Adventure", wydane przez Bibliotekę Brytyjską, cieszą się dziś niemałym uznaniem czytelników, mimo, że wielorybnictwo jest obecnie postrzegane jako bestialski mord na bezbronnych zwierzętach. Pamiętniki Doyle'a to zapewne wspaniała lektura dla tych wszystkich, którzy mimo przeszkód, starają się podążać mniej utartymi ścieżkami, tak, by „życie nie minęło, jakby człowiek nigdy nie żył". Saluto.
poniedziałek, 19 sierpnia 2013
sobota, 10 sierpnia 2013
Sport jest na zawsze
W ostatnim „Przekroju"
opublikowano rewelacyjny wywiad z Krzysztofem Wyrzykowskim,
komentatorem sportowym Eurosportu i korespondentem francuskiego magazynu
„L'Equipe".
Wyrzykowski barwnie opowiada o swojej znajomości z Lance'em
Armstrongiem, historii Tour de France, nagłym wysypie biegaczy i
triatlonistów,
polskich kibicach. Oczywistym jest, że gdy rozmowa dotyczy Armstronga
to dotyczy dopingu w sporcie. Na podchwytliwe pytanie czy kibicie, po
raz kolejny oszukani przez swoich sportowych idoli, nie odwrócą się od
sportu, Wyrzykowski zdecydowanie odpowiada, że nie ma takiej możliwości,
bo „sport
jest na zawsze i niczym nie jesteśmy w stanie zastąpić emocji, które
wzbudza". Ma rację, bo przecież wszyscy chcemy nowych rekordów, choć
dziś bez koksu, to niemal niemożliwe. Dodatkowo my lubimy upadłych
bohaterów i jesteśmy podatni na łzawe historie. Jak choćby powrót do
szybkiego biegania Justina Gatlina. Jego życiorys to gotowy scenariusz filmowy. Dzieciak z Brooklynu, najszybszy na podwórku, do
szkoły zawsze biegał, a nie chodził. Stypendium sportowe i ucieczka od
biedy. Następnie udział w igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach
świata, złote medale i rekord świata na 100 metrów, aż w końcu afera
dopingowa i dyskwalifikacja na 4 lata. Powrót do lekkoatletyki i sukces
na bieżni. W tym sezonie Justin Gatlin pokonał Usaina Bolta na meetingu w
Rzymie, co zresztą głośno zapowiadał już w zeszłym roku. Czy biega na
koksie? Tymczasem skoro jestem przy bieganiu i dopingu to taki przydałby
się mojemu portfelowi. Biegam, biegam i zastanawiam się dlaczego buty,
których zelówki ścieram, kupiłem w Vancouver za 75 dolarów, czyli jakieś
250 złotych, a w polskich sklepach są za niemal 500 złotych? Tak, wiem,
marudzę, ale mnie to faktycznie zastanawia. I irytuje. Co ponadto? W
czwartkowym „Dużym
Formacie" jest wywiad z ultramaratończykiem Michałem Kiełbasińskim.
Ultramaratony to zawody na wariackim dystansie, bo jak inaczej opisać
taki Bieg Siedmiu Szczytów? To wyścig na dystansie 215 kilometrów po
Koronie Gór Polski. Kiełbasiński był pierwszy na mecie, biegł non stop
przez 35 godzin i 31 minut. Jak to możliwe biec tyle i nie paść? Nie
wiem, trudno mi to nawet sobie wyobrazić, ale trzeba mieć niezłą
motywację i niesamowite zdrowie. Tymczasem dzisiaj startuje Chudy
Wawrzyniec. To górski bieg ultra w Beskidzie Żywieckim. Wyścig jest
rozgrywany na dwóch dystansach: 50 kilometrów i 80 kilometrów. Start w
Rajczy i bieg do Ujsoł, naokoło, przez góry, po granicy ze Słowacją i z
widokiem na Tatry. Ktoś chętny? Saluto.
Subskrybuj:
Posty (Atom)