sobota, 27 listopada 2010

Hongkong





Hongkong to miejsce, gdzie przybysz z Zachodu może zobaczyć przyszłość, która wydarzyła się bez niego. Ponoć zmiany fizyczne w Hongkongu dzieją się tak szybko, że jeśli porównać zdjęcia z lat osiemdziesiątych a współczesne, to trudno będzie uwierzyć, że przedstawiają one to samo miasto. Chińczycy nigdy nie mieli zwyczaju budowania miast, jako magazynów pełnych pomników historii, które należy przekazać następnym pokoleniom. Hongkong to nie Rzym czy Paryż. Hongkong to miasto przyszłości. Jutro już tam jest. A jeszcze dekadę temu wieszczono szybki koniec temu miastu. W listopadzie 1982 roku brytyjska premier Margaret Thatcher negocjowała z chińskim przywódcą Deng Xiaopingiem przekazanie zwierzchnictwa nad miastem na powrót Chinom. Ostra wymiana zdań pomiędzy Thatcher a Xiaopingiem odbiła się echem w mediach na całym świecie. Wychodząc z Wielkiej Hali Ludowej w Pekinie premier Thatcher potknęła się i upadła. Mieszkańcy Hongkongu odczytali to jako złą wróżbę. Światowe media snuły czarne wizje. Dnia 26 września 1984 roku Chiny i Wielka Brytania podpisały deklarację, na mocy której Hongkong miał zostać przekazany pod zwierzchnictwo Chińskiej Republiki Ludowej. Zgodnie z tym, co zapisano w owej deklaracji, w dniu 1 lipca 1997 roku, ostatni brytyjski gubernator Hongkongu Chris Patten opuścił brytyjską flagę, kończąc tym samym ponad 150-letnią kolonizację wyspy przez Wielką Brytanię. Hongkong znalazł się pod brytyjskim władaniem w 1842 roku, po I wojnie opiumowej, gdy cesarskie wówczas Chiny uległy zachodnim potęgom. Z małej wioski wyrósł ważny port przeładunkowy. Od tego momentu aż po dzień dzisiejszy Hongkong nieustannie się rozwija, niezależnie czy pod władaniem Brytyjczyków czy Chińczyków. Mieszkańcy Hongkongu, tak jak ich ukazał w swych powieściach James Clavell, to cwana ferajna, która potrafi zadbać o własne interesy. Pieniądze, kasa, szmal, mamona. Dlatego właśnie współcześni mandaryni z Pekinu nie ingerowali w gospodarkę Hongkongu, nie chcąc zabić kury znoszącej złote jajka. Tymczasem zdjęcia z aparatów jednorazowych. Szybko mogą stać się nieaktualne, gdyż jutro w Hongkongu już tam jest.

sobota, 13 listopada 2010

Chungking Mansions



Wong Kar-Wai, jeden z moich ulubionych reżyserów, w latach 90-tych zrealizował kilka filmów o klaustrofobicznej anonimowości w wielkomiejskich mrowiskach. Dwa z nich, Chungking Express" i Upadłe anioły", zostały nakręcone właśnie w Chungking Mansions, osławionej miejscówce w Hongkongu. Mieszkańcy wielkich miast, takich jak Hongkong, codziennie ocierają się o siebie, wymieniają spojrzenia, rozmawiają, dzielą ich milimetry, lecz jednocześnie to ludzie niezwykle samotni, którzy równie dobrze mogliby mieszkać w odległych galaktykach, w innych światach. To ulubiona historia azjatyckiego reżysera, którą opowiada w swoich kadrowanych obrazach. Idealnym plenerem dla takich historii jest Chungking Mansions w Hongkongu. Kilka wieżowców połączonych wspólnym parterem. Brudne, wąskie korytarzyki. Ciasne mieszkanka, które bezlitośnie zabierają jakąkolwiek intymność. I ludzie. Przede wszystkim ludzie. Niczym w mrowisku. Zewsząd. Z całego świata. Przybysze, którzy z nadzieją na lepsze życie przybywają do byłej brytyjskiej kolonii. Gonią za marzeniami. A na miejscu ciężka praca lub szemrane interesy. Opium. Zrealizowane lub zawiedzione nadzieje. Radość lub rozpacz. Prawdopodobnie taki scenariusz ma miejsce w przypadku moich sąsiadów z Pay Less Guesthouse w Chungking Mansions. Skąd przybyli? Nie to jest ważne. W Chungking Mansions tworzą część mozaiki kulturowej. Ogromnej. Zróżnicowanej. Krzykliwej. Roześmianej. Smutnej. Samotnej. Przede wszystkim anonimowej. Niewiele wiem o bohaterach moich fotografii z siódmego piętra bloku A w Chungking Mansions w Hongkongu. Niewiele oni wiedzą o mnie. Saluto.