Wong
Kar-Wai, jeden z moich ulubionych reżyserów, w latach 90-tych
zrealizował kilka filmów o klaustrofobicznej anonimowości w
wielkomiejskich mrowiskach. Dwa z nich, „Chungking Express" i „Upadłe anioły", zostały nakręcone właśnie w Chungking
Mansions, osławionej miejscówce w Hongkongu. Mieszkańcy wielkich miast, takich jak Hongkong, codziennie
ocierają się o siebie, wymieniają spojrzenia, rozmawiają, dzielą ich
milimetry, lecz jednocześnie to ludzie niezwykle samotni, którzy równie
dobrze mogliby mieszkać w odległych galaktykach, w innych światach. To
ulubiona historia azjatyckiego reżysera, którą opowiada w swoich
kadrowanych obrazach. Idealnym plenerem dla takich historii jest
Chungking Mansions w Hongkongu. Kilka wieżowców połączonych wspólnym
parterem. Brudne, wąskie korytarzyki. Ciasne mieszkanka, które
bezlitośnie zabierają jakąkolwiek intymność. I ludzie. Przede wszystkim
ludzie. Niczym w mrowisku. Zewsząd. Z całego świata. Przybysze, którzy z
nadzieją na lepsze życie przybywają do byłej brytyjskiej kolonii.
Gonią za marzeniami. A na miejscu ciężka praca lub szemrane interesy.
Opium. Zrealizowane lub zawiedzione nadzieje. Radość lub rozpacz.
Prawdopodobnie taki scenariusz ma miejsce w przypadku moich sąsiadów z Pay
Less Guesthouse w Chungking Mansions. Skąd przybyli? Nie to jest
ważne. W Chungking Mansions tworzą część mozaiki kulturowej. Ogromnej.
Zróżnicowanej. Krzykliwej. Roześmianej. Smutnej. Samotnej. Przede
wszystkim anonimowej. Niewiele wiem o bohaterach moich fotografii z
siódmego piętra bloku A w Chungking Mansions w Hongkongu. Niewiele oni wiedzą o mnie. Saluto.