poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Czego się spodziewać, gdy się spodziewamy?


W obliczu świata pędzącego ku otchłani stać nas już tylko na ślepy optymizm. Świat zmierza donikąd, ludzkość nie ma właściwego kierunku, wszyscy walczą ze wszystkimi, całość zamknięta w cyklu od porządku do chaosu lub od chaosu do porządku, co zresztą zawarł w swojej teorii ewolucji Karol Darwin. W tych okolicznościach postanowiliśmy wyjść odważnie naprzeciw, przedłużyć gatunek ludzki i zwiększyć populację o kolejnego człowieka. Czy brzmi to mało romantycznie? Ale jakże prawdziwie. 
Uczciwie napiszę, że się boję. Po raz pierwszy będę faktycznie odpowiedzialny za czyjeś życie. To duża odpowiedzialność i stąd wśród uczuć, które dzisiaj odczuwam, jest obecny również strach. Wiem, że taki rodzaj lęku towarzyszy niemal wszystkim, którzy wkrótce zostaną rodzicami, jednak w żaden sposób nie przynosi mi to ukojenia. Pytania się mnożą. Czy dziecko urodzi się zdrowe? Czy będę potrafił być dobrym ojcem? Czy sił starczy? Oczywiście fakt, że jestem pesymistą, niemal od zawsze marudzę i narzekam na nikczemny los, wszelkie me obawy potęguje. Mój lęk dotyczy również innej materii, tej, na którą trudno natknąć się w kolorowych pisemkach pełnych lukrowanych wizji rodzicielstwa. Uczciwie przyznam, że boję się faktu na ile zmieni się moje życie. Tak wiem, brzmi to egoistycznie, lecz odczuwam również taki rodzaj lęku. Mój serdeczny kolega, który został ojcem kilka lat wcześniej, na postawione pytanie udzielił jednoznacznej odpowiedzi, że zmieni się absolutnie wszystko. A ja cholernie lubię swój leniwy żywot. Lubię spać do południa. Lubię spontanicznie wyjść wieczorem, by wrócić nazajutrz. Lubię planować wyprawy na koniec świata i od czasu do czasu w taką wyprawę pojechać. Po prostu lubię rytm życia nastawiony na spełnianie jedynie moich własnych, egoistycznych potrzeb. I teraz pojawi się na świecie osoba, dla której to mój wygodny tryb życia musi ulec bezwarunkowej zmianie? Boję się cholernie. Wspomniany przyjaciel dodał jednak pozytywny akapit, że choć zmiany te nieubłaganie nastąpią, to przyniosą również wiele radochy. Oby miał rację. Już wkrótce sam się tego dowiem i na pewno zdam relację.
Wzrost liczby ludności jest oszałamiający. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku populacja świata osiągnęła po raz pierwszy trzy miliardy ludzi, tymczasem pomiędzy 1960 a 2010 rokiem powiększyła się już o kolejne cztery. Dokładnie 31 października 2011 roku urodził się siedmiomiliardowy mieszkaniec Ziemi. Oczywiście tak doniosły fakt stał się powodem sporu na arenie międzynarodowej, roszczenia o to, gdzie urodził się ów człowiek zgłosiło jednocześnie kilka państw, jak choćby Chiny, Rosja, Filipiny, Japonia czy Indie. Pomijając fakt sporu o narodowość ów człowieka, demografowie zwrócili przy tej okazji uwagę na tempo przyrostu ludności i zagrożenie jakie potencjalnie ze sobą niesie. Mianowicie, gdyby te statystyki się utrzymały, to pod koniec obecnego stulecia Ziemię zamieszkiwałoby już ponad 25 miliardów ludzi. Taka liczba ludności doprowadziłaby do ekologicznej katastrofy, a rosnące zapotrzebowanie na jedzenie, wodę, paliwo czy inne niezbędne dobra w bardzo szybkim tempie wydrenowałoby zasoby Ziemi. Cóż zatem? Na szczęście wiele z tych apokaliptycznych wróżb to tylko czarne prognozy. Prawdziwym zagrożeniem dla świata w którym żyjemy nie jest wzrost populacji, lecz niezaspokojone apetyty mieszkańców krajów rozwiniętych. Tak dokładnie, rozwiniętych, a nie rozwijających się. To właśnie model życia w tych krajach, czyli niepohamowany konsumpcjonizm, w znacznie większym stopniu przyczynia się do drenowania zasobów planety Ziemia aniżeli liczba urodzeń. A demografia? Zwalnia. Wzrost liczby ludności jest przede wszystkim spowodowany faktem, że człowiek żyje dłużej, statystyki dotyczące współczynnika dzietności od kilku lat maleją. Uff, co za ulga. Oznacza to, że nasz dzieciak nie będzie musiał ostro walczyć o swoje miejsce na Ziemi. 
Przy tym wszystkim zapomniałem napisać, a być może jest to dla kogoś interesujące, czy będzie to dziewczyna czy chłopak. Jak dotąd nie udało się dojrzeć na usg fifola, więc z bardzo dużym prawdopodobieństwem będę ojcem dziewczynki. Czy wybraliśmy już imię? Jagódka. Jeśli faktycznie będzie dziewczynka, będzie miała na imię właśnie Jagódka. Saluto.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

I wiosna by tak nie smakowała, gdyby przedtem zimy nie było









Zwykłe życie. Pobudka, prysznic, śniadanie i do roboty. Czasem w pracy jest fajnie, czasem nie. Po robocie na trening, w odwiedziny do sióstr, rodziny lub znajomych. Poczytać książkę lub obejrzeć film. W dni wolne do knajpy, do kina lub na koncert. To wszystko i aż to wszystko. Tak, jak napisałem kilka postów wcześniej, udało mi się względnie przetrwać okres zimowy. Nie było wielkich fajerwerków, wypraw na koniec świata, zdobytych ośmiotysięczników ani ukończonych maratonów. Wierzę, że to wszystko przede mną.  
Jest tylko jedna Diana Ross. Dokładnie 36 lat temu, w maju 1980 roku, wytwórnia Motown Records wydała album Ross zatytułowany Diana". Album ten to największy komercyjny sukces byłej wokalistki grupy The Supremes. Ross, pracując nad materiałem do albumu, odeszła od typowo soulowego repertuaru z którego była dotychczas znana, na rzecz funkowo-jazzowych aranżacji, co okazało się znakomitym posunięciem. Okładkę albumu zdobi zdjęcie przedstawiające artystkę w podkoszulku i dżinsach, zrobione przez uznanego fotografa gwiazd Francesco Scavullo. Fotografia ta stała się jednym z najczęściej kopiowanych kadrów, każdy chciał mieć plakat z Dianą, sygnowane odbitki do dnia dzisiejszego osiągają zawrotne ceny. W 2003 roku Motown Records wydała reedycję albumu w wersji dwupłytowej, zawierającą kilkanaście niepublikowanych wcześniej utworów Diany Ross. Album do dzisiaj cieszy się ogromnym uznaniem wśród fanów, co obrazuje radość właściciela na jednym z powyższych kadrów. Kupujcie winylowe płyty. Saluto.