Cisza.
W tym wszystkim najtrudniejsza jest wszechogarniająca cisza. Rytm
ostatnich miesięcy wyznaczała praca aparatu tlenowego, godziny podawania
posiłków do pega i zmiany plastrów morfinowych. Grafik, w którym każdy
błąd, każde potknięcie, każde niedopatrzenie oznaczało cierpienie. I
rozpacz. Był to trudny czas dla nas wszystkich, dla mnie i dla moich
sióstr, ale także dla wielu osób, które nam pomagały. Być może zabrzmi
to egoistycznie, lecz obym nigdy nie dowiedział się, jak trudny był to
czas dla mojej mamy. Jest jednak coś szczególnego w tym okresie. Choć
mama była jednym z moich najbliższych przyjaciół, prawdziwym od serca
kumplem, to jednak dopiero w tym trudnym czasie mieliśmy możliwość
porozmawiać o tym, co jest naprawdę w życiu ważne. Mama zmarła 30
stycznia, ponad rok po diagnozie, choć lekarze we wstępnych ocenach
prognozowali 3 miesiące. Przy chorobach onkologicznych często słyszy się
o walce pacjenta z chorobą. Nie lubię tego określenia, nie zgadzam się z
nim, gdyż oznaczałoby to, że moja mama „coś"
przegrała. A tak nie było. Jeśli jest w tym wszystkim jakaś walka, to
jedynie ze służbą zdrowia i niektórymi lekarzami, którzy powinni mieć
zakaz wykonywania tego zawodu. W tym miejscu chciałbym podziękować tym
wszystkim na których mogłem i nadal mogę liczyć. Kiedy stajemy się
dorośli? Gdy rodzą się nasze dzieci czy gdy tracimy ukochanych rodziców?
Mam dużo pytań, na które być może nigdy nie znajdę odpowiedzi.