czwartek, 16 grudnia 2010

Made in Asia

Patrzę z uwagą na metki. Koszulka, którą mam na sobie, została wyprodukowana w Bangladeszu, spodnie w Wietnamie, gacie i skarpety w Kambodży. Komputer, na którym wystukuję ten tekst, zbudowano w Chinach. Lustrzanka cyfrowa, której zazwyczaj używam, została wyprodukowana w Tajlandii. Co to oznacza? Odpowiedź, że jest to obniżenie kosztów produkcji przez przeniesienie jej tam, gdzie jest tania siła robocza, jest półprawdą i uproszczeniem. Faktycznie oznacza to, cytując określenie Nialla Fergusona, przesunięcie ekonomicznego punktu ciężkości z Zachodu na Wschód" i jednocześnie koniec wielowiekowej dominacji państw zachodnich w światowej gospodarce. A to dopiero początek. Azjaci, szczególnie Chińczycy, przestali być producentami taniej tandety. Inwestują w nowe technologie i w wielu dziedzinach zaczynają wyprzedzać państwa zachodnie. Zakładając, że gospodarka światowa to gra o sumie zerowej, gdzie zysk jednych oznacza stratę dla drugich, nie wygląda to optymistycznie dla Zachodu. Paradoksalnie ów punkt ciężkości został przesunięty wskutek faktu, że państwa zachodnie odchodzą od filarów mądrości gospodarczej wyznawanych przez wieki, takich jak pragmatyzm i rozsądna polityka gospodarcza, tymczasem państwa azjatyckie, dzięki ukierunkowaniu na te filary, notują rekordowe wzrosty gospodarcze. Obecny kryzys finansowy, o czym piszą ekonomiści i politolodzy, jest skutkiem zauroczenia się Stanów Zjednoczonych ideologią nieskrępowanego wolnego rynku i nadmiernie rozdmuchaną konsumpcją. Kryzys bardzo szybko przelał się na inne zachodnie państwa, ściśle powiązane gospodarczo z USA. Tymczasem w państwach azjatyckich, które notują wzrost i opierają się kryzysowi, udało się połączyć kapitalizm z rozsądną kontrolą ze strony rządów. Także ogromne inwestycje, które przeznaczają państwa Azji w rozwój nowoczesnych technologii, powinny skłonić rządy państw zachodnich do przemyśleń na temat swej polityki gospodarczej. Gdy uczelnie techniczne w Azji pękają w szwach od nadmiaru studentów, na Zachodzie brak jest chętnych do nauki. Powód jest prozaiczny: brak inwestycji oznacza w prosty sposób brak możliwości rozwoju. Gdy wybuchł kryzys wieszczono, że rozleje się na cały świat, tymczasem gospodarki państw azjatyckich przyśpieszyły, nastawiając się na popyt wewnętrzny i inwestycje w nowe technologie. Dzisiaj, odwrotnie niż przez wieki, świat zachodni powinien uczyć się od Azji jak poprawnie zarządzać gospodarką. Pomijam tutaj kwestie wolności i praw człowieka, które są argumentem przeciwko azjatyckiemu modelowi gospodarki. Azjaci, których znam, bardzo często tyrają od rana do wieczora, jednak nie słyszałem, by ktoś z nich narzekał. Co zatem? Pozostaje wierzyć, że renesans następuje po średniowieczu cyklicznie, szczególnie w gospodarce. Oby rację miał Jeremy Rifkin, ekonomista i politolog, który twierdzi, że już wkrótce czeka nas trzecia rewolucja przemysłowa. Rewolucja, która stworzy nowe miejsca pracy w trzecim sektorze" gospodarki wolnorynkowej, czyli w usługach socjalnych i komunalnych. Czy to jednak zbytnio nie zalatuje utopijną wizją państwa bezklasowego forsowaną przez faceta, który nazywał się Karol Marks? Mam nadzieję, że nie. Saluto.

czwartek, 9 grudnia 2010

Backstage

Przede wszystkim dziękuję za maile i jednocześnie przepraszam, że nie odpisałem na wszystkie. Starałem się za to, by na blogu pojawiały się w miarę możliwości ciekawe wpisy. Hongkong, Tajlandia, Laos i Wietnam. Zabrakło czasu, by zajrzeć do Kambodży i Makau, co może być dobrym pretekstem, by tam powrócić. Tymczasem trzeba się na nowo zorganizować i odpowiedzieć sobie na ważne i zasadnicze pytanie: co dalej? Saluto.

sobota, 27 listopada 2010

Hongkong





Hongkong to miejsce, gdzie przybysz z Zachodu może zobaczyć przyszłość, która wydarzyła się bez niego. Ponoć zmiany fizyczne w Hongkongu dzieją się tak szybko, że jeśli porównać zdjęcia z lat osiemdziesiątych a współczesne, to trudno będzie uwierzyć, że przedstawiają one to samo miasto. Chińczycy nigdy nie mieli zwyczaju budowania miast, jako magazynów pełnych pomników historii, które należy przekazać następnym pokoleniom. Hongkong to nie Rzym czy Paryż. Hongkong to miasto przyszłości. Jutro już tam jest. A jeszcze dekadę temu wieszczono szybki koniec temu miastu. W listopadzie 1982 roku brytyjska premier Margaret Thatcher negocjowała z chińskim przywódcą Deng Xiaopingiem przekazanie zwierzchnictwa nad miastem na powrót Chinom. Ostra wymiana zdań pomiędzy Thatcher a Xiaopingiem odbiła się echem w mediach na całym świecie. Wychodząc z Wielkiej Hali Ludowej w Pekinie premier Thatcher potknęła się i upadła. Mieszkańcy Hongkongu odczytali to jako złą wróżbę. Światowe media snuły czarne wizje. Dnia 26 września 1984 roku Chiny i Wielka Brytania podpisały deklarację, na mocy której Hongkong miał zostać przekazany pod zwierzchnictwo Chińskiej Republiki Ludowej. Zgodnie z tym, co zapisano w owej deklaracji, w dniu 1 lipca 1997 roku, ostatni brytyjski gubernator Hongkongu Chris Patten opuścił brytyjską flagę, kończąc tym samym ponad 150-letnią kolonizację wyspy przez Wielką Brytanię. Hongkong znalazł się pod brytyjskim władaniem w 1842 roku, po I wojnie opiumowej, gdy cesarskie wówczas Chiny uległy zachodnim potęgom. Z małej wioski wyrósł ważny port przeładunkowy. Od tego momentu aż po dzień dzisiejszy Hongkong nieustannie się rozwija, niezależnie czy pod władaniem Brytyjczyków czy Chińczyków. Mieszkańcy Hongkongu, tak jak ich ukazał w swych powieściach James Clavell, to cwana ferajna, która potrafi zadbać o własne interesy. Pieniądze, kasa, szmal, mamona. Dlatego właśnie współcześni mandaryni z Pekinu nie ingerowali w gospodarkę Hongkongu, nie chcąc zabić kury znoszącej złote jajka. Tymczasem zdjęcia z aparatów jednorazowych. Szybko mogą stać się nieaktualne, gdyż jutro w Hongkongu już tam jest.

sobota, 13 listopada 2010

Chungking Mansions



Wong Kar-Wai, jeden z moich ulubionych reżyserów, w latach 90-tych zrealizował kilka filmów o klaustrofobicznej anonimowości w wielkomiejskich mrowiskach. Dwa z nich, Chungking Express" i Upadłe anioły", zostały nakręcone właśnie w Chungking Mansions, osławionej miejscówce w Hongkongu. Mieszkańcy wielkich miast, takich jak Hongkong, codziennie ocierają się o siebie, wymieniają spojrzenia, rozmawiają, dzielą ich milimetry, lecz jednocześnie to ludzie niezwykle samotni, którzy równie dobrze mogliby mieszkać w odległych galaktykach, w innych światach. To ulubiona historia azjatyckiego reżysera, którą opowiada w swoich kadrowanych obrazach. Idealnym plenerem dla takich historii jest Chungking Mansions w Hongkongu. Kilka wieżowców połączonych wspólnym parterem. Brudne, wąskie korytarzyki. Ciasne mieszkanka, które bezlitośnie zabierają jakąkolwiek intymność. I ludzie. Przede wszystkim ludzie. Niczym w mrowisku. Zewsząd. Z całego świata. Przybysze, którzy z nadzieją na lepsze życie przybywają do byłej brytyjskiej kolonii. Gonią za marzeniami. A na miejscu ciężka praca lub szemrane interesy. Opium. Zrealizowane lub zawiedzione nadzieje. Radość lub rozpacz. Prawdopodobnie taki scenariusz ma miejsce w przypadku moich sąsiadów z Pay Less Guesthouse w Chungking Mansions. Skąd przybyli? Nie to jest ważne. W Chungking Mansions tworzą część mozaiki kulturowej. Ogromnej. Zróżnicowanej. Krzykliwej. Roześmianej. Smutnej. Samotnej. Przede wszystkim anonimowej. Niewiele wiem o bohaterach moich fotografii z siódmego piętra bloku A w Chungking Mansions w Hongkongu. Niewiele oni wiedzą o mnie. Saluto.

sobota, 16 października 2010

Wyznawcy religii Lonely Planet




Backpacker czy turysta? Przypadkiem znalazłem forum internetowe, gdzie rozgorzała dyskusja na temat backpackersów, prawdziwych podróżników, współczesnych nomadów i ich wyższości nad zwykłym turystą. Backpacker powinien, zgodnie z zasadami zawartymi w przewodnikach Lonely Planet, wyjść za turystyczną fasadę i spróbować jak najgłębiej wniknąć w obcą kulturę. Choroby, obskurne i zaszczurzone kwatery, tanie jadłodajnie, lokalne środki transportu - tak oto ma wyglądać prawdziwe podróżowanie. Na forum zawrzało. Następnie miała miejsce istna lawina dokonań, czyli kto, gdzie, kiedy i dlaczego. Wśród tych wypowiedzi idealizujących backpacking znalazła się jednak rozsądna ocena. Jeden uczestnik trzeźwo zauważył, że przeświadczenie o wyższości backpackingu nad turystyką masową nie pozwala dostrzec, iż obydwie formy wyjazdów są integralną częścią kapitalistycznego systemu turystycznego. Bo to, czy ma się plecak czy walizkę, w żaden sposób nie świadczy o jakości podróży. Dla mnie sprawa jest prosta. Jeżdżę bez pośrednictwa biur podróży, sypiam w tanich hostelach i jadam w tanich knajpach z powodu ograniczonego budżetu. Gdybym mógł przeznaczyć więcej pieniędzy na wyjazdy to spałbym w luksusowych hotelach i jadał w najlepszych restauracjach, a może nawet skorzystałbym z oferty biura podróży. Przewodników prawie nie czytam, wolę książki, a gdy potrzebne są informacje to szukam w internecie. Ot co. A ponadto nie do końca wierzę, że naprawdę można wniknąć w miejscową kulturę. Zawsze będę obcym, przybyszem, któremu tubylcy pokażą tyle, ile uznają, że warto pokazać. W dzisiejszych czasach, gdzie niemal wszędzie doleci się samolotem, podróżowanie nabiera innego znaczenia aniżeli w poprzednich stuleciach, kiedy niemal każda wyprawa wiązała się ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. Dzisiaj podróż to raczej oglądanie świata, co daje możliwość odkryć i poznać przede wszystkim samego siebie. Przed podróżą do Azji także wyobrażałem sobie, że przeżyję tu niesamowite przygody, tymczasem największą okazała się podróż nocnym pociągiem z Bangkoku do Surat Thani w Tajlandii bądź przeprawa przez Mekong z Tajlandii do Laosu, gdzie wydarzeniem był brak zasięgu telefonii komórkowej. Może więc nie jestem backpackerem, prawdziwym podróżnikiem, współczesnym nomadem? A czy postępowanie według wskazówek z Lonely Planet można jeszcze nazwać niezależnym podróżowaniem? Nieważne. Podróżnikiem był Richard Francis Burton, który w Indiach odkrył dla zachodniej cywilizacji Kamasutrę", w przebraniu Beduina, jako pierwszy Europejczyk, dotarł do Mekki i Medyny, w nieznanych wówczas w Europie rejonach Afryki szukał źródeł Nilu, a w Ameryce Południowej bezskutecznie poszukiwał źródeł Amazonki. Tyle. Na zdjęciach powyżej kilka osób z całej masy fantastycznych ludzi, których poznałem podczas podróży po Azji Południowo-Wschodniej. Czy to backpackersi czy turyści? Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Ważniejsze były rozmowy o sprawach bieżących. O tym co nas otacza i o tym co nas zachwyca. O wszystkim i o niczym. Saluto.

czwartek, 7 października 2010

Miasto Aniołów

Bangkok. Nazywany Miastem Aniołów". Według Tiziano Terzani'ego aniołowie przeklęli to miejsce na zawsze. Miasto, gdzie jedna osoba na pięć jest bezdomna, jedna kobieta na trzydzieści zarabia jako prostytutka, jedna osoba na sześćdziesiąt jest nosicielem wirusa HIV. Miasto, gdzie średnio co godzinę ktoś popełnia samobójstwo. Brudne, chaotyczne, śmierdzące. Bangkok. Lubię to miasto, choć nie wiem dlaczego. Saluto.

sobota, 25 września 2010

Good morning Vietnam






Hanoi to stolica i drugie co do wielkości, po Ho Chi Minh (dawniej Sajgon), miasto Wietnamu. Polityczne, ekonomiczne i kulturalne centrum kraju. Hanoi jest usytuowane na prawym brzegu głównego koryta Rzeki Czerwonej, w centrum regionu Delta Rzeki Czerwonej, w północnej części Wietnamu. Tyle z wikipedii. Czy coś dodać od siebie? Będę chciał tu wrócić. Jestem o tym przekonany. Saluto.

czwartek, 9 września 2010

Opium

Brytyjski reporter Thomas Fowler patrzy na świat przez pryzmat błogiej mgiełki powodowanej regularnym wciąganiem do płuc dymu z opium. Fowler relacjonuje dla brytyjskiej prasy I wojnę indochińską, konflikt pomiędzy Wietnamem a Francją, o wyzwolenie Wietnamu spod kolonialnej administracji francuskiej. Brytyjskiego reportera bardziej jednak interesuje jego młoda wietnamska kochanka i codzienny rytuał palenia opium. Podstarzały cynik robi wszystko, by tak naprawdę nie robić wiele. Tak pokrótce można zrecenzować film Philipa Noyce'a Spokojny Amerykanin" z genialną rolą Michaela Caine'a w roli brytyjskiego reportera. Akcja rozgrywa się w Sajgonie w 1952 roku. Zdecydowanie polecam ten film. Tymczasem ja nie jestem w Sajgonie i już tam raczej nie dojadę. Jestem w Hanoi, stolicy Socjalistycznej Republiki Wietnamu. Nie mam żadnych konkretnych planów ani pomysłów. Byłem w Halong Bay, ale ta najsłynniejsza wietnamska zatoka nie wywarła na mnie wrażenia. Może także robię się cyniczny? I także błogo trwonię czas nic nie robiąc. Niespokojny Polak w szalonym Hanoi.

czwartek, 2 września 2010

Laos







Laos. Kraj bez dostępu do morza, od Tajlandii odgrodzony jest wzburzonym Mekongiem, od Chin i Wietnamu otoczony nieprzebytymi górami. Kraj, na który Amerykanie zrzucili dwa miliony ton materiałów wybuchowych, czyli więcej niż spadło na Niemcy i całą okupowaną przez nich Europę podczas II wojny światowej. Kraj, który według Tiziano Terzani'ego, niszczony jest przez misjonarzy materializmu i rozwoju gospodarczego. Tymczasem podróżowanie po Laosie nie przysparza żadnych trudności. Nici z wielkiej przygody. Wszystko doskonale zorganizowane niczym z biura podróży Juventur. Zdjęcia zrobione w Pakbeng, Luang Prabang i Vang Vieng. Narazie tylko tyle wiadomości. Saluto.

sobota, 21 sierpnia 2010

Diva

Chiang Mai to dobre miejsce. Jakże inne od zatłoczonego i głośnego Bangkoku. Mieszkam w hostelu Diva Guesthouse. Za łóżko w wieloosobowej sali płacę 100 bahtów, czyli jakieś 10 złotych. Miałem zatrzymać się tutaj na dwa dni, tymczasem swoim zwyczajem zostałem dłużej. Patrzę w kalendarz. Miesiąc w drodze. Dziwne uczucie, ale zaczynam być trochę zmęczony backpackerskim życiem. Może czas wrzucić plecak do szafy, spakować walizkę i zacząć spacerować wybrukowanymi uliczkami włoskich miasteczek? Oto jest pytanie. Mam także kolejne: czy wszystko w porządku mój żołądku? Od przyjazdu mam problem z aklimatyzacją. Może po powrocie zamiast albumu ze zdjęciami wydam przewodnik po kiblach Azji Południowo-Wschodniej? Dużo pytań. Pomyślę o tym później. Czas się ogarnąć. Może nie być lekko. Przede mną przeprawa przez Mekong i podróż przez Laos, by dotrzeć do Wietnamu. Zaczyna się prawdziwa przygoda. Dziękuję za maile. Saluto.

sobota, 14 sierpnia 2010

Długość dźwięku samotności

Azja to nie jest miejsce. To stan umysłu. Tymczasem mój umysł jest chaotyczny i daleko mu do stanu wyciszenia. To zapewne spowodowane jest faktem, że jestem tu sam, a gdy człowiek jest sam to myśli leniwie, nie troszczy się o logikę i często puszcza wodze fantazji, nawet tej mrocznej. Czytam Powiedział mi wróżbita" Tiziano Terzani'ego. Terzani, wybitny włoski reporter, jak nikt inny zgłębiał tajemnice Dalekiego Wschodu. Powiedział mi wróżbita" jest po części autobiografią, po części wspomnieniem autora z licznych podróży po kontynencie azjatyckim. Tiziano Terzani, ostrzeżony w Hongkongu przez chińskiego wróżbitę, że nadejdzie rok, gdy latanie stanie się dla niego śmiertelnym zagrożeniem, postanawia przemieszczać się drogą lądową, tradycyjnie, jak dawni podróżnicy. Pokonywanie wielkich odległości nie samolotem przywraca poczucie niespodzianki i zaskoczenia, pozwala także dostrzec tą ogromną część ludzkości, którzy wędrują obciążeni tobołkami i swymi własnymi historiami. Dlatego cieszę się, że moją podróż sprzed niemal tygodnia z Bangkoku do Surat Thani odbyłem nocnym pociągiem. Najtańsze miejsce w trzeciej klasie i surowy fotel, który po czternastu godzinach podróży wydawał mi się pokutą za wszelkie występki. Następnie kolejne godziny w autobusie i na promie, by w końcu dotrzeć na Kho Phi Phi. Wyspa jest piękna, lecz przemysł turystyczny wdarł się już z taką siłą, że jeszcze chwila i Kho Phi Phi pozbawiona zostanie swej naturalnej magii. Tymczasem jestem na powrót w Bangkoku. Wkrótce jadę na północ do Chiang Mai. Spędzę tam kilka dni przed podróżą do Laosu i Wietnamu. Wszystko zależy od monsumów i huraganów, zarówno tych naturalnych w przyrodzie, jak i tych w moim umyśle. Zdecydowanie bardziej obawiam się tych drugich, bo Azja to stan umysłu, a nie miejsce. Saluto.

wtorek, 20 lipca 2010

2046

Hongkong. Chungking Mansions. Mieszkam w Pay Less Guesthouse, w ktorym place 160 hk dolarow za pojedyncza cele numer 714 na siodmym pietrze, ktora musze opuscic do jutra. W Chungking Mansions Wong Kar - Wai nakrecil Upadle anioly" i Chungking Express". Przybywajacy z roznych czesci swiata przybysze wynajmuja kazdy, nawet najbardziej odrazajacy kat, tloczac sie w zamknietych pomieszczeniach. Chungking Mansions to kilka wiezowcow ze wspolnym parterem, gdzie sprzedawcy wszelkich dobr i nachalne sprzedawczynie cial za kazdym razem oferuja swoj towar. Deszcz. Sciana wody spada na chodniki. Duszno. Nie spalem w nocy. Wiatrak z calych sil mlocil geste powietrze. Wong Kar - Wai ma racje. To miasto przytlacza samotnych przyjezdnych. Jestem tutaj fizycznie jedynie, bo duchowo nieobecny. Myslami gdzie indziej. Wybaczcie brak polskich znakow.

niedziela, 11 lipca 2010

Saluto

Lato. Czasem słońce, czasem deszcz. Powodzie w Polsce. Upały na świecie. Mistrzostwa Świata w piłce nożnej. Wybory na prezydenta. Podróże palcem po mapie. Wakacje. Filmy i książki. Holga panoramiczna. Fotografia otworkowa. Nocne wyjazdy do stolicy Wielkopolski. Czy coś pominąłem? Zdecydowanie. Przygotowania do wyjazdu. Hongkong i Azja Południowo - Wschodnia. Mgliste plany co, gdzie i jak. Tyle wiadomości na dzisiaj. Saluto.

czwartek, 8 lipca 2010

Misjonarz i libertyn. Eros i dyplomacja

Czy to tylko naiwność czy raczej ignorancja? Byłem przekonany, że mam wiedzę na temat Azji. Może niewielką, ale zawsze. Z zaciekawieniem śledziłem wiadomości w prasie, które dotyczyły kontynentu azjatyckiego, ze szczególnym naciskiem na region zwany Dalekim Wschodem. Ba. Rościłem sobie nawet prawo do wypowiadania się na ów temat. Przykładem może być Japonia. Tylko dlatego, że naoglądałem się filmów o walecznych i okrutnych samurajach, takich jak Harakiri" czy Miecz zagłady", nie wspominając o dziełach Akiry Kurosawy czy współczesnych produkcjach Takeshi Kitano, tylko dlatego uważałem, że mam coś do powiedzenia na temat Kraju Wschodzącego Słońca. Podobnie było w przypadku Chin. Jestem fanem filmów Wong Kar - Waia. Uwielbiam jego sposób kadrowania obrazu i styl opowiadania historii. Chiny, szczególnie Hongkong, wyobrażam sobie tak, jak pokazuje je Wong Kar - Wai. Ponadto, biorąc pod uwagę ilość informacji, które publikowane były w prasie na temat Państwa Środka w związku z igrzyskami olimpijskimi, także uważałem, że coś wiem. Nic bardziej mylnego. Ian Buruma w swojej książce Misjonarz i libertyn. Eros i dyplomacja" udowodnił mi, że tak nie jest. Tak jak Bruce Lee, gwiazdor filmów kung-fu z Hongkongu, z torsem obnażonym do pasa, kopie, łupie i grzmoci swoich przeciwników, tak Ian Buruma przekonał mnie, jak niewielką wiedzę posiadam na temat Dalekiego Wschodu. Książka Misjonarz i libertyn. Eros i dyplomacja" jest zbiorem esejów z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, z których większość została opublikowana w The New York Review of Books". Wówczas to, po zakończeniu zimnej wojny, odżyło przekonanie o istnieniu różnic pomiędzy Wschodem i Zachodem. Według samego Burumy książka ta jest zapisem podróży przez Tokio, Hongkong, Manilę, Seul czy Delhi. Podróży w której spędził ponad 10 lat. Buruma kreśli sylwetki znaczących postaci azjatyckiej polityki czy kultury, takich jak Benazir Bhutto, Imelda Marcos czy Oshima Nagis, ale także znajduje miejsce dla brytyjskich imperialistów jak Wilfred Thesiger czy Lord Baden - Powell, bez których współczesny obraz tej części Azji mógłby być inny. Wśród esejów znajdują się także rozważania Burumy na temat ostatnich dni Hongkongu jako kolonii brytyjskiej, olimpiady w Południowej Korei, konsekwencjach Pearl Harbor czy Hiroszimy. Książka ta to totalny musisz przeczytać" dla tych, których fascynuje Daleki Wschód. Polecam. Saluto.

wtorek, 22 czerwca 2010

Wytępić całe to bydło

Filozofia unicestwienia „ras podrzędnych" w imię poszerzenia przestrzeni życiowej dla „ras wyższych" - większość z nas zapewne kojarzy ową filozofię z II wojną światową i ludobójstwem dokonanym przez hitlerowską III Rzeszę. Takie skojarzenia nasuwa również definicja ludobójstwa, która została sformułowana w 1948 roku, podczas Procesów Norymberskich. Definicja została zawarta w Konwencji ONZ o Zapobieganiu i Karaniu Zbrodni Ludobójstwa. Według art. 2 Konwencji, ludobójstwo to czyn „dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich". Biorąc pod uwagę czas, w którym zdefiniowano ludobójstwo, czyli tuż po zakończeniu II wojny światowej, skojarzenia z dokonaniami III Rzeszy wydawać się mogą zasadne. Nic bardziej mylnego. Sven Lindqvist w książce „Wytępić całe to bydło" obraca to przekonanie w pył. Przypomina, że „to nie wiedzy nam brakuje. Brak nam odwagi, by zrozumieć to, co wiemy, i wyciągnąć z tego wnioski". I konsekwentnie z niemal kronikarską precyzją odtwarza etapy europejskiego terroru kolonializmu przełomu XIX i XX wieku. Lindqvist zawarł w swej książce zarówno historię powstania ideologii postrzegania ludzkości w ramach koncepcji „ras wyższych" i „ras podrzędnych", a także historię wcielania owej ideologii w życie. Mamy więc tutaj pseudonaukowe teorie Herberta Spencera, Karola Darwina, Roberta Knoxa czy Georgesa Cuviera, które sankcjonowały ludobójstwa w koloniach twierdząc, że mordowani i tak zostaliby skazani na zagładę przez naturę. Mamy także konkretne przykłady terroru kolonializmu, jak historia afrykańskiej ekspedycji Henry'ego Mortona Stanleya, dokonania generała Kitchenera pod sudańskim Omdurmanem czy bezlitosne podbicie przez Wielką Brytanię Beninu. Lindqvist przytacza na przykład historię jak wynalazek szkockiego chirurga J.B. Dunlopa, który w 1887 roku wpadł na pomysł, by dziecinny rower swojego synka wyposażyć w nadmuchiwaną dętkę, co zwiększyło popyt na kauczuk, przyczynił się do terroru i wyzysku w belgijskiej kolonii w Kongu. Podobnych historii w książce szwedzkiego dziennikarza i doktora historii literatury jest więcej. „Wytępić całe to bydło" to zbudowany na pograniczu różnych gatunków, trudny i przytłaczający, kawał prozy. Tytuł książki jest zapożyczeniem z opowiadania Josepha Conrada „Jądro ciemności". Kurtz, główny bohater „Jądra ciemności", kończy swój raport o niesieniu cywilizacji wśród dzikich w Afryce takim właśnie postscriptum - „exterminate all the brutes", czyli „wytępić całe to bydło". Opowiadanie Josepha Conrada patronuje prozie Svena Lindqvista. Szwedzki pisarz zwraca uwagę na to, że problem, który porusza Conrad w „Jądrze ciemności", czyli zbrodnie Europejczyków, spotyka się w europejskim świecie z wymownym milczeniem. Z prozaicznej przyczyny. Jesteśmy przyzwyczajeni do wizji Europy jako ojczyzny humanizmu, dobrobytu i demokracji. Na takim tle Holokaust jawi się jako zjawisko wyjątkowe i niezrozumiałe. Według Lindqvista należałoby zdjąć z niemieckich pleców ciężar samotnego niesienia odpowiedzialności za ludobójstwo, gdyż masowe zbrodnie były udziałem całego Starego Kontynentu. Brytyjczycy, Belgowie, Francuzi i pozostałe potęgi kolonialne popełniały masowe zbrodnie, gdy Adolf Hitler był dzieckiem. To w okresie dzieciństwa Hitlera stworzono filozofię unicestwienia „ras podrzędnych" w celu poszerzenia przestrzeni życiowej dla „ras wyższych". Holokoaust jest wielką tragedią w historii ludzkości, ale jak słusznie zauważa Lindqvist, jego wyjątkowość polega głównie na tym, że miał miejsce w sercu Europy. „Wytępić całe to bydło" Svena Lindqvista to ważna książka. Warto przeczytać. Polecam.

czwartek, 27 maja 2010

Saluto


Spóźniony post majowy. Nie oznacza to jednak, że w jakiś sposób olewam bloga. Wszystko przez wiosnę. Zdecydowanie wolę korzystać z faktu, że pogoda dopisuje, niż siedzieć przed monitorem. Na blogowanie przyjdzie czas, teraz lepiej planować wakacje. W tym celu sprawiłem sobie mapę świata. Cały czas się w nią wpatruję i nie mogę się oderwać. Magnetycznie mnie przyciąga. I co mam z tym fantem zrobić?

czwartek, 20 maja 2010

Połów łososia w Jemenie

Nie jestem wielkim fanem beletrystyki, ale książkę Paula Tordaya „Połów łososia w Jemenie", którą ostatnio przeczytałem, uważam za rewelacyjną. Fabuła książki idealnie wpisuje się w obecne zamieszanie wokół Dubaju i szalonych pomysłów bliskowschodnich szejków. W powieści autor kreśli postać jemeńskiego szejka Muhammada ibn Zaidiego bani Tihamy, człowieka niezwykle bogatego, który ma szczególne wyobrażenie o społecznej roli wędkarstwa. Według szejka ludzie łowiący ryby nad rzeką stają się sobie równi, co w muzułmańskim Jemenie, gdzie wciąż obowiązują struktury plemienne, nie jest oczywiste. Szejk wpada więc na pomysł zarybienia jemeńskich rzek łososiem właśnie, co będzie czynem wielkim i chwalebnym, wówczas bowiem Jemeńczycy będą mogli się bratać jak równy z równym. Zwraca się o pomoc do brytyjskiego Państwowego Ośrodka Badawczo - Rozwojowego Rybołówstwa, gdzie za sprawą forsy szejka, sprawa nabiera znaczenia międzynarodowego. Realizacja pomysłu zostaje powierzona ichtiologowi Alfredowi Jonesowi, który pozostaje sceptyczny wobec planu szejka, ale przymus przełożonych sprawia, że podejmuje się zadania. Z jakim skutkiem? Jeśli to kogoś interesuje to polecam książkę Paula Tordaya „Połów łososia w Jemenie". Czy tym podobne szalone pomysły bliskowschodnich szejków mają szansę realizacji? W ostatni wtorek w Dubaju uroczyście oddany został do użytku najwyższy budynek świata Burj Dubai. Budynek ma 828 metrów wysokości i 200 pięter. Budowa dubajskiego kolosa trwała od 2004 roku, większość jego powierzchni zajmują mieszkania i pokoje hotelowe. Otwarcie odbyło się z wielką pompą, by przyćmić finansowe kłopoty z ukończeniem budowy Dubai World, projektu 300 małych sztucznych wysepek w kształcie kontynentów. Nie byłem nigdy w Dubaju. Czytam o tym w prasie i na blogu Mike, który tam mieszka od kilku lat. Książkę Paula Tordaya polecam, sam z niecierpliwością czekam na ekranizację. W filmie ponoć wystąpią Ewan McGregor, Kristin Scott Thomas i jedna z najpiękniejszych aktorek, Emily Blunt. Saluto.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Rebel Vintage Shop

Jak spędzić twórczo niedzielę? Fotografować. Wczoraj robiłem zdjęcia dla Rebel Vintage Shop i wciąż się dziwię ile czasu i pracy trzeba włożyć, aby zrobić kilkanaście zdjęć mody. Efekty można ocenić na stronie internetowej sklepu. Kupujcie ciuchy vintage. Kupujcie sukienki. Tymczasem w prawdziwym życiu coraz mniej czasu na książki i filmy, za to więcej na zabawy na świeżym powietrzu. Wiosna się zbliża. Endorfiny buzują. Saluto.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Imperium kontratakuje

Witajcie w raju - taki slogan mógłby witać przybyszy. Turks i Caicos to malowniczy karaibski archipelag złożony z 8 dużych i 40 małych wysp leżących na południowy wschód od Bahamów. W sierpniu tego roku karaibskie wyspy, niegdyś brytyjskie kolonie, ponownie znalazły się pod kontrolą Wielkiej Brytanii. Wyspy te dostrzegł już w 1492 roku Krzysztof Kolumb, odkryte zostały w 1512 roku przez Juana Ponce de Leóna, ale aż do 1678 roku nie były zamieszkane. W latach 1766-1976 archipelag był kolonią brytyjską, w okresie 1873-1962 zarządzany przez brytyjskiego gubernatora Jamajki. Od 1976 roku wyspy cieszyły się samodzielnością, pozostając terytorium zależnym Wielkiej Brytanii. Jednak w sierpniu Brytyjczycy ponownie przejęli władzę nad wyspami, a było to tym łatwiejsze, że politycy tych wysp okazali się chronicznie nieudolni i skorumpowani. Ponadto wpływ na decyzję Brytyjczyków miał niepodważalny fakt, że wyspy były podatkowym rajem, a podłamana kryzysem gospodarka brytyjska szuka środków do załatania dziur w budżecie państwa. Władze wysp Turks i Caicos doskonale wpisują się w koncepcję V.S. Naipaula, według której dawne kolonie to fantomy, które nie mają własnej tożsamości i niewolniczo naśladują wzorce z metropolii. V.S. Naipaul, pochodzący z Trynidadu brytyjski pisarz o hinduskich korzeniach, laureat nagrody Nobla z 2001 roku, ma dostateczny życiorys, który uwierzytelnia go jako ważnego komentatora postkolonialnej historii. Opublikowana w 1967 roku powieść „Marionetki” była dla wielu czytelników wstrząsem. Odmalowana w powieści postokolonialna rzeczywistość to obraz przygnębiający. Diagnoza Naipaula jest jednoznaczna: wraz z wyjściem władzy brytyjskiej w nowo powstałych państwach pojawia się próżnia, której nie sposób zapełnić. Panuje anarchia. To, co było postrzegane jako bohaterski opór wobec kolonizatorów, po wyzwoleniu okazuje się bezmyślnym awanturnictwem. Represyjny porządek zostaje zastąpiony represyjnym chaosem. Gorzkie wnioski Naipaula wyrastają z doświadczeń życia na Karaibach, gdzie trudno mówić o pierwotnej kulturze regionu, gdyż rdzenni mieszkańcy tych ziem niemal doszczętnie zniknęli z powierzchni ziemi. Ci, którzy zamieszkują te tereny obecnie to stosunkowo niedawni przybysze, potomkowie kolonizatorów i afrykańskich niewolników. Turks i Caicos. Już same nazwy wysp archipelagu brzmią tajemniczo i pociągająco. Czy pod rządami Wielkiej Brytanii staną się miejscem dobrze funkcjonujących instytucji i prawa? Ciekawe jakie zdanie miałby na ten temat Niall Ferguson, autor książki „Imperium. Jak Wielka Brytania zbudowała nowoczesny świat”. Książka Fergusona i powieść Naipaula to obowiązkowe lektury dla tych, których interesuje kolonializm i jego następstwa. Saluto.

czwartek, 25 marca 2010

Imperium

Istniało kiedyś imperium, które rządziło jedną czwartą światowej populacji i zajmowało taką samą część powierzchni ziemi, dominując na prawie wszystkich oceanach. Imperium Brytyjskie było największym imperium w dziejach ludzkości. W jaki sposób archipelag deszczowych wysp na północno - zachodnim wybrzeżu Europy zdołał podbić lub uzależnić niemal cały świat? To jedno z fundamentalnych pytań światowej historii i na to pytanie stara się znaleźć odpowiedź Niall Ferguson w rewelacyjnej według mnie książce Imperium. Jak Wielka Brytania zbudowała nowoczesny świat", którą polecam. Autor, jeden z najbardziej znanych współcześnie historyków, stara się uniknąć gloryfikacji Imperium Brytyjskiego, choć już we wstępie stawia swoją osobę wśród beneficjentów brytyjskiego imperializmu. Jednak należy oddać Fergusonowi sprawiedliwość, gdyż zawarł w swej książce zarówno dobre, jak i złe strony istnienia Imperium. Przyznaje się otwarcie do swej młodzieńczej fascynacji imperializmem, by następnie opisać swe rozczarowanie i rzeczywistą ocenę Imperium Brytyjskiego, jako jedną ze złych rzeczy w historii. Faktem jest, że Imperium Brytyjskie, jak żadne inne, przyczyniło się do powstania kolonializmu, niewolnictwa, ksenofobii czy dyskryminacji rasowej, jednak także temu Imperium współczesny świat zawdzięcza walkę z tymże kolonializmem, niewolnictwem, a także szerzenie pomocy humanitarnej czy propagowanie w świecie instytucji demokratycznych. Ferguson opisuje także wpływ brytyjskiego imperializmu na rozwój globalizacji. W kilku, nielicznych jednak przypadkach, był to proces świadomego naśladownictwa, znacznie częściej globalizację narzucano siłą i duże osiągnięcia mają w tej dziedzinie właśnie Brytyjczycy. Na stronach książki autor opisuje rolę migracji w tworzeniu i unicestwieniu Imperium Brytyjskiego, a co za tym idzie powstanie wielu znanych nam współcześnie państw, jak choćby Stany Zjednoczone czy Australia. W książce opisane są postacie, których postawa lub dokonania w szczególny sposób wpłynęły na rozwój znanego nam współcześnie świata. Czy można wyobrazić sobie odkrywanie Afryki bez Davida Livingstone'a czy kolonizację tego kontynentu bez Cecila Rhodesa? Czy w ogóle możliwa jest rozprawa o współczesnej historii bez oceny dokonań Winstona Churchilla, który przedstawiony jest jako zwolennik Imperium Brytyjskiego? Ferguson opisuję także rolę, jaką odegrał brytyjski imperializm w powstrzymaniu żądzy panowania nad światem przez Adolfa Hitlera i jego Trzecią Rzeszę, a także cenę jaką przyszło mu zapłacić za tą walkę, czyli ostateczny rozpad Imperium Brytyjskiego. Książkę Fergusona czyta się przyjemnie, nie zarzuca on czytelnika nudnymi wykładami czy hierarchią dat, co jest dość częste w historycznych pozycjach i tak naprawdę odstrasza czytelników. Jest to zdecydowanie jedna z moich ulubionych książek. Czego w niej brak? Sam autor napisał we wstępie, że w jednym tomie obejmującym niemal 400 lat historii wiele kwestii zostało pominiętych. I faktycznie nie ma tu dużo na temat brytyjskiej kolonizacji w Azji, co dla mnie jest szczególnie interesujące. Ale mimo tego uważam, że książka Nialla Fergusona Imperium. Jak Wielka Brytania zbudowała nowoczesny świat" warta jest polecenia. Ja sam przeczytałem ją jak dotąd dwa razy. I pewnie jeszcze nie raz do niej zajrzę. Zdecydowanie polecam. Saluto.

piątek, 19 lutego 2010

Nocne spacery




Wizyta Jajecznego w Polsce była dobrym pretekstem by wyjść i sprawdzić jak wygląda życie nocne w Poznaniu. W Blueberry fajnie jest. A raczej było, bo wszystko to miało miejsce dokładnie trzy tygodnie temu, co oznacza, że mam niezły refleks w zamieszczaniu postów na blogu. Czasu brakuje, a dodatkowo cała masa innych ciekawszych zajęć. Saluto.

czwartek, 11 lutego 2010

Wesoły Roger wciąż się uśmiecha

Bukanierzy, korsarze, piraci - różnie się ich określa. Aktualne wydaje się określenie piratów jako wrogów cywilizacji, jak nazwał ich 21 wieków temu Marek Tuliusz Cyceron. Jednak współcześni piraci różnią się zdecydowanie od swych historycznych poprzedników. Przede wszystkim nie zabijają i nie okaleczają, choć cel mają ten sam od zarania swych dziejów - wielka forsa. Współcześnie działający somalijscy piraci to, jak ich określono w mediach, racjonalni i przebiegli biznesmeni morskiego terroryzmu". Albo inne określenie traktujące piratów z afrykańskiego wybrzeża to somalijskie siły parawojskowe", gdyż w Somalii to właśnie często piraci sprawują władzę. Od momentu porwania przez nich saudyjskiego tankowca Sirius Star" nie ma tygodnia, by nie znaleźć o nich choćby wzmianki w mediach. Ostatnio stało się głośno o porwaniu amerykańskiego statku z pomocą humanitarną dla krajów afrykańskich i kapitanie Richardzie Philipsie, który dowodził buntem przeciwko piratom. Bunt załogi porwanego statku przeciwko piratom? Taki wyczyn nie miałby szans powodzenia w czasach pionierów morskiego piractwa. Czy taki Henry Morgan pozwoliłby na to, by pojmani zbuntowali się przeciwko niemu? Albo Francis Drake lub inni im współcześni korsarze? Ktoś powie, że czasy były inne. Owszem. W czasach pionierów piractwa nie brano jeńców, dzisiaj somalijscy piraci dbają o to, aby nic złego nie stało się pojmanym. To dlaczego dawni morscy korsarze mogli liczyć na względy brytyjskiej monarchii, a współcześnie cały świat potępia piratów? Tak się faktycznie dzieje, gdyż piractwo w tamtych czasach było w pewnym momencie strategią walki Brytyjczyków z Hiszpanami. Brytyjska królowa Elżbieta I wyraziła zgodę na to, co i tak miało miejsce i rabowanie hiszpańskich okrętów dawało rodzącemu się brytyjskiemu imperium 200 tysięcy funtów rocznie. Ale nie tylko złoto było celem. Taki Francis Drake w kwietniu 1587 roku przeprowadził udany atak na hiszpańską twierdzę w Kadyksie, która uchodziła wówczas za miejsce nie do zdobycia. Podczas tego ataku 30 brytyjskich galeonów zniszczyło 60 hiszpańskich galer, co spowodowało opóźnienie w wypłynięciu hiszpańskiej Wielkiej Armady i uratowało Anglię. Za ten wyczyn korsarz Francis Drake został obdarowany tytułem szlacheckim. Albo taki Henry Morgan. W grudniu 1663 roku zaatakował on hiszpańską kolonię Gran Grenada. Cel tej wyprawy był jasny: znaleźć i ukraść hiszpańskie złoto, a także osłabić wpływy Hiszpanów na kontynencie amerykańskim. Kolejne wyprawy Morgana, atak na El Puerto del Principe na Kubie czy Portobelo w Panamie miały takie same motywy. Morganowi także nadano tytuł szlachecki. Zaledwie kilka lat później Morgan, niegdyś pirat, został admirałem brytyjskiej floty, sędzią Trybunału Admiralicji, Sprawiedliwości i Pokoju, a nawet vicegubernatorem Jamajki. Więc jak to jest z tym współczesnym piractwem? Somalijscy korsarze raczej nie mają szans na tytuły szlacheckie, jak to dawniej bywało, ale nadal jest to zajęcie niezwykle intratne. I nie oni wymyślili piractwo. To zdecydowanie efekt globalizacji i szybko nie zniknie. Na temat brytyjskich bukanierów i początków imperium brytyjskiego można poczytać w rewelacyjnej książce historyka Nialla Fergusona Imperium. Jak Wielka Brytania zbudowała nowoczesny świat", którą zdecydowanie polecam. Absolutnie polecam.

wtorek, 26 stycznia 2010

Wystawa w Galerii Nowa

W poznańskiej Galerii Nowa można obejrzeć wystawę naszych kubańskich fotografii. Naszych, czyli fotografie moje i Macieja. Na wystawie pokazanych jest 30 fotografii. W galerii można także nabyć album Kuba", który zawiera 40 fotografii. Zapraszamy do Galerii Nowa na Mielżyńskiego w Poznaniu. Saluto.

sobota, 16 stycznia 2010

Wernisaż w Galerii Nova



Zapraszam do Galerii Nowa w Poznaniu ma wystawę naszych kubańskich fotografii. Naszych, czyli zdjęcia moje i Macieja. Na wystawie pokazanych będzie 30 fotografii. W galerii można także nabyć nasz album Kuba", który zawiera 40 zdjęć. Wernisaż wystawy miał miejsce wczoraj. Na zdjęciu moi goście, w tym współautor wystawy. Było sympatycznie. Saluto.

niedziela, 10 stycznia 2010

Album


Nakładem Centrum Kultury i Sztuki w Koninie ukazał się album Kuba". Album zawiera 40 fotografii, z czego 30 pokazanych było na wystawie w Koninie, w Galerii Sztuki Wieża Ciśnień", i w Poznaniu, w Galerii Nowa. Słowo wstępu napisał Robert Brzęcki, kurator Galerii Sztuki Wieża Ciśnień". Jestem autorem 20 zdjęć, kolejnych 20 jest autorstwa Strefe. Album jest w nakładzie 400 sztuk. Jeśli ktoś jest zainteresowany to zapraszam do Galerii Sztuki Wieża Ciśnień" bądź proszę o kontakt przez e-mail. Saluto.

piątek, 8 stycznia 2010

Na Kubie wciąż trwa rewolucja










Dzisiejszego dnia wypada pięćdziesiąta pierwsza rocznica zwycięstwa kubańskiej rewolucji. Dokładnie 8 stycznia 1959 roku rewolucyjna armia pod wodzą Fidela Castro triumfalnie wkroczyła do Hawany, wieńcząc tym samym marsz zwycięstwa, który rozpoczął się zaledwie tydzień wcześniej, gdy znienawidzony i pokonany Fulgencia Batista opuścił Kubę. Co pozostało z ideałów rewolucyjnych po pięćdziesięciu latach, gdy cała gospodarka wyspy popada w ruinę, bieda społeczeństwa jest wręcz widoczna, a jedynie nielicznych, przede wszystkim stronników reżimu, stać na życie na przyzwoitym poziomie i opiekę medyczną. Pół wieku po narodowym zrywie Kubańczyków świat postrzega karaibską wyspę jako skansen komunizmu, kojarzy jednoznacznie z dyktaturą Fidela Castro i mitem Che Guevary, rumem, cygarami i biedą społeczeństwa. A przecież komunizm na Kubie jest wynikiem oportunizmu i sprzyjających okoliczności, jakimi było nawiązanie sojuszy z ZSRR i zerwanie stosunków z USA. Castro dyktatorem został po zdobyciu władzy. Walcząc z reżimem Batisty deklarował chęć przywrócenia demokracji i przeprowadzenie wielu reform społecznych na wyspie, za co pokochali go Kubańczycy, nie wiedząc jaką przyszłość im zbuduje. A mit Che Guevary jako niestrudzonego rewolucjonisty, który zginął za ideały w które głęboko wierzył? Che to najlepszy kubański produkt marketingowy, jednak jego medialna kariera mogłaby mocno ucierpieć, gdyby wszyscy wiedzieli, że jako naczelnik więzienia La Cabana zlecił tysiące egzekucji przy których często sam asystował. Latynoski Robespierre", choć nawoływał do skromnego życia, sam kochał pławić się w luksusie. Rum, cygara i bieda to jest prawdziwe oblicze Kuby. Zdjęcia zrobione w Hawanie, Camaquey i Trinidadzie. Saluto.

niedziela, 3 stycznia 2010

Niech się kręci i daję jak najwięcej radochy

Cześć, jestem Paweł, robię zdjęcia i piszę teksty. Czasem coś opublikuję, czasem nie. Codziennie wstaję rano i walczę z powszechną tyranią szczęścia i sukcesu za wszelką cenę. Tyram, bo muszę. Taki niefart, ale co jakiś czas zmieniam coś w życiu, by było lepiej. A to jest mój nowy nowy blog. Jeśli kiedykolwiek miałeś okazję zajrzeć na www.powietrze.org to już się trochę znamy. Jednak, że poprzednia formuła trochę się wyczerpała, przede wszystkim przez problemy z dostępnością, to od dzisiaj będę blogował pod tym adresem. Także zapraszam, komentarze na mail. O czym to będzie? Taki syf jak poprzednio, czyli fotografie i teksty o interesujących mnie tematach. Dlatego właśnie taka nazwa - likenewspaper, czyli jak gazeta. Niech się kręci i daję jak najwięcej radochy. Saluto.