W ostatnim „Przekroju"
opublikowano rewelacyjny wywiad z Krzysztofem Wyrzykowskim,
komentatorem sportowym Eurosportu i korespondentem francuskiego magazynu
„L'Equipe".
Wyrzykowski barwnie opowiada o swojej znajomości z Lance'em
Armstrongiem, historii Tour de France, nagłym wysypie biegaczy i
triatlonistów,
polskich kibicach. Oczywistym jest, że gdy rozmowa dotyczy Armstronga
to dotyczy dopingu w sporcie. Na podchwytliwe pytanie czy kibicie, po
raz kolejny oszukani przez swoich sportowych idoli, nie odwrócą się od
sportu, Wyrzykowski zdecydowanie odpowiada, że nie ma takiej możliwości,
bo „sport
jest na zawsze i niczym nie jesteśmy w stanie zastąpić emocji, które
wzbudza". Ma rację, bo przecież wszyscy chcemy nowych rekordów, choć
dziś bez koksu, to niemal niemożliwe. Dodatkowo my lubimy upadłych
bohaterów i jesteśmy podatni na łzawe historie. Jak choćby powrót do
szybkiego biegania Justina Gatlina. Jego życiorys to gotowy scenariusz filmowy. Dzieciak z Brooklynu, najszybszy na podwórku, do
szkoły zawsze biegał, a nie chodził. Stypendium sportowe i ucieczka od
biedy. Następnie udział w igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach
świata, złote medale i rekord świata na 100 metrów, aż w końcu afera
dopingowa i dyskwalifikacja na 4 lata. Powrót do lekkoatletyki i sukces
na bieżni. W tym sezonie Justin Gatlin pokonał Usaina Bolta na meetingu w
Rzymie, co zresztą głośno zapowiadał już w zeszłym roku. Czy biega na
koksie? Tymczasem skoro jestem przy bieganiu i dopingu to taki przydałby
się mojemu portfelowi. Biegam, biegam i zastanawiam się dlaczego buty,
których zelówki ścieram, kupiłem w Vancouver za 75 dolarów, czyli jakieś
250 złotych, a w polskich sklepach są za niemal 500 złotych? Tak, wiem,
marudzę, ale mnie to faktycznie zastanawia. I irytuje. Co ponadto? W
czwartkowym „Dużym
Formacie" jest wywiad z ultramaratończykiem Michałem Kiełbasińskim.
Ultramaratony to zawody na wariackim dystansie, bo jak inaczej opisać
taki Bieg Siedmiu Szczytów? To wyścig na dystansie 215 kilometrów po
Koronie Gór Polski. Kiełbasiński był pierwszy na mecie, biegł non stop
przez 35 godzin i 31 minut. Jak to możliwe biec tyle i nie paść? Nie
wiem, trudno mi to nawet sobie wyobrazić, ale trzeba mieć niezłą
motywację i niesamowite zdrowie. Tymczasem dzisiaj startuje Chudy
Wawrzyniec. To górski bieg ultra w Beskidzie Żywieckim. Wyścig jest
rozgrywany na dwóch dystansach: 50 kilometrów i 80 kilometrów. Start w
Rajczy i bieg do Ujsoł, naokoło, przez góry, po granicy ze Słowacją i z
widokiem na Tatry. Ktoś chętny? Saluto.