W obliczu
świata pędzącego ku otchłani stać nas już tylko na ślepy
optymizm. Świat zmierza donikąd, ludzkość nie ma właściwego kierunku,
wszyscy walczą ze wszystkimi, całość zamknięta w cyklu od chaosu do
porządku lub od porządku do chaosu. Cóż zatem począć? Wyłączyć telefon,
zaszyć się z dala od cywilizacji, czytać
książki lub spoglądać w niebo. Czy to wystarczy? Chaos, który
towarzyszy mi na co dzień sprawia, że trudno mi spokojnie pozbierać myśli,
skupić się na lekturze jakiejkolwiek książki czy wsłuchać się w rytm
obojętnie jakiej muzyki. W dobie tyranii szczęścia, pozytywnego myślenia
i rozwoju za wszelką cenę trudno jest mi się odnaleźć z moją paskudnie
pesymistyczną postawą życiową. Potrzebuję wakacji. Bardzo długich
wakacji wolnych od telefonów, maili, planów, strategii i wszystkich
innych spraw, którym nadmierne znaczenie nadają szamani opętani wizją
zysku i szelestem mamony. W związku z powyższym spakowałem plecak i
uciekłem na kilka dni w góry. To wszystko miało miejsce w lutym, tuż przed wybuchem pandemii z koronawirusem. Opóźnienie w publikowaniu postów ma związek z faktem, że fotografuję analogowym mju, by następnie wywoływać i skanować klisze fotograficzne. Jednak nieuchronnie będę zmierzał do powrotu do cyfry, takie czasy. Na fotografiach dokumentacja z próby wejścia na Bulę pod Bandziochem tuż nad Morskim Okiem w Tatrach. Saluto.