wtorek, 10 marca 2015

Hey Mzungu, unafanya nini hapa?









Podmuch rozgrzanego afrykańskiego powietrza uderzył znienacka, tuż po tym, jak opuściłem klimatyzowane wnętrze samolotu. Fala gorąca niemal natychmiast przeszyła całe ciało. Krótki spacer po płycie lotniska, który zazwyczaj jest jak lekarstwo po wyczerpującym locie, tym razem nie przyniósł zwyczajowej ulgi. Żar lał się z nieba. Chwiejnym krokiem przekroczyłem próg hali przylotów, gdzie, z wycelowanym w moim kierunku termometrem stał niewzruszony funkcjonariusz służby medycznej. Gdybym miał podwyższoną temperaturę, to byłby koniec mojej podróży. Cała Afryka boi się eboli. Następnie rozmowa ze strażnikiem granicznym. Rubaszny jegomość przez dłuższą chwilę wypytywał mnie o cel przyjazdu. Całkiem absurdalny splot wydarzeń sprawił, szczęśliwie dla mnie rzecz jasna, że zostałem delegatem na konferencję, która miała odbyć się w tanzańskim Dar es Salaam. Strażnik, zerkając na mnie bacznie, co rusz zadawał kolejne pytania, trzymając mnie w napięciu. Po chwili uśmiechnął się, ukazując klawiaturę białych zębów, zamachnął ramieniem, wbijając mi w paszport stempel, po czym rzekł uroczyście - Witamy w Tanzanii.
Na fotografiach dokumentacja odbytej podróży. To był mój pierwszy pobyt na Czarnym Lądzie. Afryka zawsze budziła we mnie respekt i pokorę, choćby ze względu na występujące tam choroby i wojny, dlatego, jak dotąd, traktowałem ten kierunek świata w kategorii może kiedyś". Tymczasem, jak to często bywa, życie napisało inny scenariusz. Na krótko przed podróżą starałem się znaleźć literaturę dotyczącą Tanzanii, szczególnie okresu, gdy tereny te wchodziły w skład Niemieckiej Afryki Wschodniej, jednak nic ciekawego nie znalazłem. Jeśli ktoś może polecić jakąś ciekawą książkę, to proszę o wiadomość na mejl. Saluto.