Impas, klincz, ślepy zaułek, zwał jak zwał, jednak wszystko sprowadza się do największego kryzysu w jakim znalazł się liberalizm od początku swego istnienia. Sytuacja wydaje się patowa na tyle, że piewcy tejże doktryny, drżąc głównie o swoje tyłki obwieszczają kryzys i rychły koniec demokracji w ogóle. To nadinterpretacja zawołam, gdyż stawia to tezę, że układ demokratyczny możliwy jest jedynie w liberalnej formie. Faktem jest, że populiści po objęciu władzy wykazują zapędy dyktatorskie, ba, wielu faktycznie marzy i działa w kierunku zdobycia władzy absolutnej, niszcząc choćby jeden z filarów demokracji, czyli trójpodział władzy, jednak jest to przede wszystkim motywowane strachem przed utratą koryta w niedalekiej przyszłości, czyli po wyborach. Ponadto władza, zapewne, to większa podnieta aniżeli bogactwo. Ba, władza absolutna stwarza możliwość życia we względnym przepychu, zobacz jak żyje dyktatura w Korei Północnej, tymczasem samo bogactwo nie stwarza możliwości wpływu na rzeczywistość (a przecież większość cymbałów, którym udało się zebrać w kieszeni pokaźną liczbę miedziaków, rości sobie prawo do „wiem lepiej").
Zapyziały grubas, w białej koszuli, szelkach i krawacie, z cygarem w pysku na tle wykresu, który ilustruje poziom jego bogactwa - liberalizm chyba nigdy nie miał dobrej reklamy i zawsze kojarzony był z wyzyskiem tych mniej chciwych i sprytnych. Jednak pamięć o koszmarze I i II wojny światowej, lata życia w zimnowojennym strachu, względne bezpieczeństwo socjalne i dostępność pracy zapewniało poparcie liberalnej demokracji, bo cóż było innego, komunistyczny reżim lub faszystowska dyktatura? Jednak silnik powoli się zacinał. Liberalizm, choć ma niepodważalne zasługi, dzięki brutalnym prawom kapitalizmu wyciągnął z biedy setki milionów ludzi na całym globie, przestał być najlepszym możliwym rozwiązaniem, wręcz odwrotnie, postrzegany jest obecnie jako ideologia poszerzania bogactwa i władzy jedynie dla nielicznych. Kiedy kapitalizm stał się globalny, ale wyzwania typu bezrobocie czy polityka socjalna trzeba rozwiązywać w ramach pojedynczych państw, wiele liberalnych reguł stało się społecznie nie do zaakceptowania. Kapitał można przenieść z amerykańskiego czy europejskiego kontynentu w kierunku azjatyckim czy afrykańskim, jednak pracowników już niekoniecznie. Samodzielny dotychczas, ciężko pracujący człowiek, mający na utrzymaniu rodzinę, zostaje w taki sposób pozbawiony alternatyw. Czy zatem może dziwić, że daje upust swej frustracji i zwraca się ku tym, którzy obiecują szybkie rozwiązania i powrót do dobrych, bezpiecznych czasów? Populiści przywracają bowiem swoim wyborcom poczucie sprawstwa, skopmy tyłki tym wszystkim zapyziałym i zakochanym w sobie i swoich wykresach piewcom rozwoju za wszelką cenę. Nacjonalizacja, zabierzmy bogatym, podział po równo (nigdy nie jest po równo, ale to dobre hasło) i zapędźmy grubasów do prawdziwej roboty. Co zatem?
Liberalizm powinien wrócić do swoich korzeni, jeśli w ogóle chce przetrwać nawałnice i poszukać rozwiązań na najbardziej palące potrzeby. Być może zamiast podatkować pracę, należałoby podnieść podatki od ziemi, wprowadzić lub przywrócić podatki majątkowe i spadkowe, zdejmując w ten sposób ciężar płacenia do wspólnej kasy z barków tych, którzy nic nie otrzymali za darmo, jedynie ciężką pracą chcą polepszyć swój byt? Może należy wprowadzić określony poziom dochodów, dopłacając tym, którzy żyją poniżej ów progu, a opodatkować tych, którzy znacznie go przekraczają? Brzmi jak mrzonka socjalistyczna, reżimowa doktryna, propaganda? To alternatywa, która może wytrącić argumenty pędzącym po władzę absolutną populistom, zresztą historycznie liberałowie kroczyli zawsze w awangardzie przemian, tymczasem niemal wszystkie dotychczasowe pomysły i recepty są już na wyczerpaniu. Owszem, już widać skrzywiony pysk zapyziałego grubasa, w szelkach w krawacie, na propozycję takiego rozwiązania, jednak powinien on sobie wyobrazić bunt społeczny, lud na barykady, rewolucje, która każe wytarzać go i mu podobnych w błocie, na koniec puścić z torbami, gdyż takie mogą być skutki populistów za sterem władzy bez alternatywy wolnych wyborów. Czy to jest prawda? Moja prawda, czyjaś prawda, gówno prawda. Saluto.