wtorek, 16 grudnia 2014

Współczesna wieża Babel

Jest coś niesamowitego w atmosferze, która panuje na lotnisku, gdy jestem tuż przed wylotem. Pod nadaniu bagażu przechodzę odprawę paszportową i wkraczam w delikatnie odrealniony świat. To już namiastka egzotyki. Ludzie zewsząd, niczym w wieży Babel, porozumiewają się często w nieznanym mi języku. Destynacje, które wyświetlają się na tablicy odlotów, są niczym obietnica niezobowiązującej przygody. Magia zakupów w strefie wolnocłowej, która może oszołomić, lecz jedynie mnogością wyboru, nijak ceną. Jednak najważniejsze jest to, co dzieje się za oknem. Potężne stalowe maszyny to lądują, to podrywają się w powietrze, zabierając pasażerów w odległe miejsca w różnych kierunkach świata. Zazwyczaj, z niemałym podekscytowaniem, czekam aż na tablicy odlotów wyświetlony zostanie numer bramki, gdzie mam się udać, by już chwilę później na pokładzie jednej z takich maszyn, podróżować w wybranym kierunku. Tak, jak odczuwam lęk przed lataniem, tak ekscytuje mnie sposób, w jaki funkcjonuje transport lotniczy, zarówno na lotnisku, jak i wysoko w przestworzach. O ile podróż lądem pozwala powoli oswoić się z nowym otoczeniem, to bywa, że po wyjściu z samolotu przeżywam mały szok kulturowy. Tak też było w przypadku krótkiej wizyty na Bałkanach, w Bułgarii i Rumunii. Miałem nieodparte wrażenie, że jestem w Polsce, lecz gdzieś na początku lat dziewięćdziesiątych. Foto - dokumentacja już wkrótce, jak tylko wywołam i zeskanuję negatywy.
Tymczasem w prawdziwym życiu Kobe Bryant wyprzedził Michaela Jordana na liście najlepszych strzelców wszech czasów. Historyczne punkty Bryant zdobył w trakcie meczu Los Angeles Lakers z Minnesotą Timberwolves. Jednak, mimo, że Czarna Mamba", taką ksywkę w NBA nosi Bryant, ma tych punktów więcej niż Jordan, nieformalnego tytułu najlepszego koszykarza w historii nie odbierze mu nigdy. Gdy w połowie ostatniej dekady XX wieku w NBA zadebiutował Kobe Bryant, Michael Jordan był u szczytu swej kariery, zdobywając kolejno czwarty, piąty i szósty tytuł mistrzowski z Chicago Bulls. Jednak wówczas to, w najlepszej lidze koszykówki na świecie, już szukano następcy. I kandydat trafił się idealny - ta sama pozycja, ten sam wzrost, podobny charakter, a nawet znak charakterystyczny, czyli język wysuwany z pyska podczas najtrudniejszych akcji. Wiele ich też jednak różniło. Jordan przez całą swoją imponującą karierę był gwiazdą numer jeden każdej drużyny w której grał, Bryant długo czekał, by stać się najważniejszym graczem Lakers, teamu, w którym gra od początku swej kariery w NBA. Jordan przez cały swój staż w lidze miał zdecydowanie lepszą skuteczność, najlepszym strzelcem sezonu był 10 razy, Bryant ten tytuł zdobył zaledwie dwukrotnie. I wreszcie tytuły mistrzowskie. Michael Jordan i spółka z Chicago zdobyli sześć razy puchar mistrzów, Lakers, z Bryantem na czele, pięć razy dominowali w lidze. I jeszcze jedna statystyka, która przemawia na korzyść Jordana. Zdobycie ponad 32 tysięcy punktów zajęło mu 15 sezonów w lidze, tymczasem dla Bryanta obecny sezon jest 19-tym na parkietach NBA. Z całym szacunkiem i sympatią dla Bryanta, szóstego tytułu mistrza NBA raczej już nie zdobędzie. Saluto.